Nie ma inflacji?

Być może trudno w Warszawie zobaczyć, a media skrzętnie ukrywają to, co faktycznie dzieje się w kraju, ale prawda jest jedna. Rośnie fala niepokojów społecznych, coraz większe grupy pracowników różnych branż, zrzeszonych w różnych centralach związkowych nie widząc szans na dialog ze strony pracodawców ogłaszają pogotowia i gotowość strajkową. Niektóre już strajkują, a inne ogłaszają terminy rozpoczęcia strajków. Obok górników, rolników gotowość strajkową zgłaszają pocztowcy, pielęgniarki, nauczyciele, transportowcy – kolejarze. Wiele innych grup już dziś deklaruje swoje poparcie i nie wyklucza w krótkim czasie swego przyłączenia się czynnym strajkiem.

Głównym podłożem wzrastającego niezadowolenia jest stale, z roku na rok – pogarszająca się sytuacja ekonomiczna Polaków i ich rodzin. Mimo, iż jak „bębnią” przychylne rządzącym media, że tanieje żywność, że w Polsce „szaleje” dewlacja wpływająca na obniżenie cen artykułów przemysłowych, co powoduje wzrost siły nabywczej pieniądza, to faktycznie Polakom żyje się coraz gorzej. Coraz więcej polskich rodzin doświadcza ubóstwa, które wynika m. in. z ciągle dużego bezrobocia, niskich, śmieciowych wynagrodzeń, zamrożenia płac czy nawet w wielu wypadkach obniżania ich przy wrastających kosztach utrzymania. To, że tanieje żywność czy telewizory nie znaczy, że wszystko tanieje. Co roku podnoszone są średnio o 10-20 procent ceny energii elektrycznej, gazu, leków, komornego za mieszkania, itd. Podnoszone są także podatki, często te ukryte w towarach w postaci akcyzy, dopłat obowiązkowych, bo państwo potrzebuje dotować dziedziny, za których utrzymanie odpowiada konstytucyjne (oświata, służba zdrowia, wojsko, bezpieczeństwo, sądownictwo, itd.).

Nie trzeba być „uczonym” ekonomistą, żeby łatwo obliczyć, że w co drugiej polskiej rodzinie koszty utrzymania średniorocznie rosną o przynajmniej 15-20 procent, nawet przy małej inflacji, której wskaźniki nie uwzględniają wielu elementów. Gdyby je uwzględniano mielibyśmy nie 9-10 procent a przynajmniej 20 procent, a to jest już odczuwalne w kieszeni i staje się coraz bardziej dokuczliwym, gdy powtarza się co roku i  trwa kilka lat przy niezmienionych zarobkach, nawet nieskorygowanych o wskaźnik inflacji.

Czarę goryczy dopełnia coraz droższa i coraz trudniej dostępna dla przeciętnego obywatela służba zdrowia, oświata, kultura, sztuka itd.

Być może w Warszawie nie widać tego tak bardzo , jak gdzieś w Polsce, gdzie zamykany jest często jedyny zakład pracy w promieniu 30 km, dający minimum egzystencji, bo na pewno nie godne życie. Jednak, że nie widać, to nie znaczy, że w Warszawie nie ma tego problemu. Niestety, jest on i w Warszawie. Być może nie widoczny tak jaskrawie jak w śląskich, mazurskich czy podkarpackich miastach. Często  jest on jeszcze skrzętnie skrywany, jednak coraz słabiej.