Trzydziestolatka „Stalówka”

Takie okazje jak tegoroczna zdarzają się tylko raz, bo przecież za rok to nie będzie już trzydziesta rocznica a kolejna trzydziesta pierwsza, potem druga itd. Szkoda, naprawdę szkoda, że jakoś nie przywiązujemy do tego zbytniej uwagi i podobno nie lubimy rocznic, bo to zaraz problem, niepotrzebna pompa, sztuczne nadymanie się, itd.

Jeśli tak na to popatrzymy, to faktycznie – kolejna rocznica, to kolejna pewna szopka.

Jednak trzeba na pewne rocznice spojrzeć inaczej, nie pod kątem zabawy ludowej, lansu tego czy tamtego, a raczej spojrzenia w przeszłość. Dostrzec w niej ludzi, ich pracę, osiągniecia, bo przecież to oni budowali historię, tworzyli pewną skończoną całość, z której byli dumni i żyli wraz z nią. Dlatego też kolejna rocznica, to powinno być przede wszystkim ich święto. Święto ich dzieła.

Czy potrafimy to dostrzec? Czy potrafimy z kolejnej rocznicy zrobić wydarzenie, które przejdzie do historii, pozostawi po sobie trwały ślad dla przyszłych pokoleń?

Nie oczekujmy gotowych odpowiedzi na te pytania. Nikt nam jej nie udzieli, gdyż sami musimy sobie na nie odpowiedzieć.

Być może, jako redakcja „Rozdroży” z okazji 30-lecia „Stalowej” nie zrobi zbytniego wydarzenia, być może nie pozostawi zbyt dużego śladu, ale chcielibyśmy pozostawić w pamięci obecnych i przyszłych pracowników, ludzi ze „Stalówki” te kilka „śladzików”, za które będą nam wdzięczni po latach, gdyż ukazują to czego już nie ma.

Dziś kilka fragmentów ze starej prasy.

„Z wizytą na Stalowej”

Uroki życia

„Stalowa” to najmłodszy zakład autobusowy w MZK. Położenie zakładu nie jest zbyt szczęśliwe. Te okolice Warszawy nie należą do najbezpieczniejszych, a jak wiadomo godziny pracy w naszym przedsiębiorstwie zmuszają pracowników do wczesnego przychodzenia do pracy lub do późnych powrotów do domu. Zdarzają się napady na pracowników. Nie tak dawno jeden z nich musiał salwować się ucieczką. Ratunek znalazł w dyspozytorni (wówczas mieściła się w dzisiejszym budynku głównej portierni od Stalowej – przyp. autora). Ku swojemu „zadowoleniu” stracił tylko cześć garderoby. Najgorzej jest w dniu wypłat. Wtedy do zabawy zachęca pobliska knajpa (Bar Pod Karpiem[1] – przyp. autora). Ludzie tracą zdrowie i pieniądze. No cóż, takie są uroki naszego życia.

Kto pracuje na Stalowej?

Zakład działa już trzeci rok. Kto stanowi jego trzon? Otóż na 185 kierowców, 83 pracowało w MZK, na 183 ludzi zaplecza – około 60, a w grupie administracji 55 osób pracowało w MZK 40.

– Szczerze mówiąc nie mieliśmy tu łatwego startu – mówi zastępca kierownika zajezdni Eugeniusz Więch. – Do zakładu byli potrzebni pracownicy, aby mógł rozpocząć swoje funkcjonowanie. Z poszczególnych zakładów przeniesiono więc służbowo ludzi na Stalową. Najczęściej kierownicy pozbywali się niezbyt wygodnych pracowników. Jak wynika z cyfr pozostali ludzie zaczynali prace w MZK od zera. Z nimi mamy mniej kłopotów, niż z tymi, którzy pracowali w innych zajezdniach. Mamy w zakładzie także spora grupę uczniów, około 60.

Warto zauważyć, że zatrudniamy najmniej mistrzów. Jest ich 12, podczas gdy w innych jest średnio 17.

Mimo, ze zakład był projektowany kilkanaście lat temu z myślą o krótkich autobusach, dzięki uporowi pracowników i „przewracaniu” dokumentacji obsługujemy 40 autobusów przegubowych. Mniej więcej połowa kierowców pracuje na dodatkach. Na liniach całodziennych dwóch kierowców odpowiada za jeden wóz. Trzy pogotowia służą im w razie potrzeby na mieście. Największe nasze osiągnięcie to zrobienie z tej zbieraniny bardzo sprawnej załogi.

Porządek musi być

To dewiza kierownictwa „Stalowej”. Na placu postojowym każdy autobus ma swoje miejsce. Zakładowi konstruktorzy opracowali myjnię, która jest uruchamiana automatycznie przy wjeździe autobusu. Na bieżąco usuwane są skutki dewastacji zaplecza, takie jak np. „znikanie” kranów w umywalniach.

Mechanik Mikołaj Barszczewski z mistrzem Wiesławem Kościńskim z duma opowiadają o opracowaniu własnej metody regeneracji cewki elektrozaworu sterowania drzwiami. Cena nowego zaworu wynosi kilkanaście tysięcy złotych a regeneracji tylko 240 zł.

W zakładzie na Stalowej są tez jedyne w Polsce podnośniki do obsługi autobusów. Doskonale zastępują kanały.

„Stalowej” nie omijają jednak kłopoty charakterystyczne dla czasów w jakich żyjemy. Brakuje części zamiennych i maszyn. Dotychczas brakuje na frezerki, która miała być od początku działalności. Brakuje podstawowych zestawów kluczy. Załoga musi je dorabiać sama.

W trakcie zwiedzania zakładu dotarliśmy także do zaplecza socjalnego. Jest się gdzie umyć, przebrać, zjeść. Oprócz sali śniadań jest dobrze zaopatrzony bufet. Można w nim zjeść cos na gorąco i zrobić zakupy do domu.

Młodzież ze szkoły przyzakładowej ma wydzielone szatnie i umywalnie, a także pomieszczenia do nauki zawodu.

Czy jednak pozostaną na Stalowej? Trudno dziś powiedzieć. O tym zadecyduje ogólna sytuacja komunikacji zbiorowej.

„Stalową” odwiedziła redaktorka  „Tras” Grazyna Polkowska. „Trasy” nr 3 marzec 1988.

Od redakcji

Czekamy na wspomnienia ludzi ze „Stalowej”. Czekamy również na ich dokumenty, zdjęcia. One nie mogą przepaść bezpowrotnie, muszą służyć naszym następcom i świadczyć o ich pracy, być dumą pokazywaną na kolejnych jubileuszach.

Pamiętajmy o tym.

[1] Bar Pod Karpiem (Stalowa 37) ozdobiony szyldem z wizerunkiem ryby ma przedwojenne tradycje. Kiedyś nazywał się Pod Wróblem, bo takie nazwisko nosił właściciel. Po wojnie go upaństwowiono i Społem dało mu początkowo w szyldzie Kormorana. Tu przez wiele lat opijali interesy handlarze z pobliskiego bazaru. Dziś wnętrza sprawiają wrażenie, jakby czas zatrzymał się tu na epoce średniego Gomułki. – Wpadają do nas emeryci i trochę starsza młodzież. Przychodzą na piwo, ale też i na rybki. Naszą specjalnością jest oczywiście karp. A jak każdy wie, rybka lubi pływać. No to jest i wódeczka – opowiada pani Hania. I przekonuje, że Pod Karpiem jest wesoło.

– Przez te kilka lat, jak tu pracuję, to już trzy razy panowie rozbierali się do rosołu. Raz jakiś gość przegrał w rozbieranego pokera. No i musiał wszystko z siebie ściągnąć – opowiada. – A było chociaż na co popatrzeć? – pytamy. – Eee, nie wiem. Zaraz uciekłam. (Bar otwarty pon.-pt. 7-16)