Jest „dobrze” a ma być jeszcze lepiej?
Wydawać by się mogło, że pod prawniczym słowem – kodyfikacja – winno kryć się pojęcie usystematyzowania i fachowego z pełnym rozeznaniem problemów zebrania przepisów prawa w jedną całość.
Jednak patrząc na prace i zgłaszane propozycje rozwiązań Komisji Kodyfikacji Prawa Pracy raczej nie można stwierdzić, że skupieni w niej prawnicy znają problematykę szeroko rozumianego pojęcia prawa pracy.
Prędzej należy domniemywać, że głównym zadaniem szacownej Komisji jest dalsze „psucie” kodeksu pracy. Być może pod ciche dyktando pracodawców, jeśli nie we współpracy, ale to już tylko domysł.
Otóż, co też szacowna Komisja proponuje?
Eksperci postulują zmianę zasady przyznawania urlopów. Obecnie długość urlopu jest ściśle powiązana ze stażem pracy i wynosi 20 lub 26 dni. Zmiany przewidują wprowadzenie 26 dni dla wszystkich niezależnie od przepracowanego okresu. A więc już po pierwszym roku pracy każdy by miał 26 dni urlopu. I to się nam podoba, ale eksperci idą dalej i proponują, że zatrudnieni nie mogliby kumulować zaległych urlopów. Czyli należny urlop w danym roku musi być wykorzystany w tym samym roku i nie będzie można zaległego urlopu wykorzystać w roku następnym. I to już się nam nie podoba, bo pracodawca czy chcemy czy nie chcemy będzie nas „wypychał” na urlop wg własnego uznania, a to z kolei może powodować kolejne konflikty na linii pracodawca – pracownik. Żeby nie powiedzieć, że takie rozwiązanie może stworzyć jeden z wielu przypuszczalnych precedensów, jakim będzie tworzenie wygodnych dla pracodawcy pisanych i niepisanych praw związanych z urlopem. Np. połowa urlopu musi być wykorzystana do połowy roku. Po 1 lipca pracownik musi wziąć zaległy z pierwszej połowy roku urlop i wykorzystać druga połowę. To tylko przykład, a jakie jeszcze mogą powstać „udoskonalenia”? Tego nie wiemy, ale cos takiego może być i będzie niewątpliwie tworzyć konflikty.
Eksperci proponują także zmianę zasad tzw. urlopu na żądanie. Obecnie pracownik ma prawo do czterech takich dni w ciągu roku, udzielanych jednak w ramach urlopu wypoczynkowego. Za czas nieobecności wypłacane jest 100 proc. pensji. Nowy kodeks zachowałby prawo do czterech dni urlopu na żądanie, ale za okres jego trwania nie byłoby wypłacane wynagrodzenie.
I to już się nam zupełnie nie podoba.
Wiele osób bierze czasami urlop „na żądanie” z przyczyn zupełnie od nich niezależnych i często nie jest to jeden, dwa dni a właśnie cztery. Nie zawsze, jak zapewne wielu pracodawców domniemywa, są to tzw. urlopy kacowe.
Wreszcie chcą zmienić obecny system premii uznaniowych. Pracodawca nie mógłby już sam określić jak często oraz w jakiej wysokości wypłaca dodatki do wynagrodzenia. W nowym kodeksie pracy znalazłby się zapis o procentowym udziale premii w wynagrodzeniach, którego przekroczenie byłoby niemożliwe. Miałoby to zapewnić pracownikowi pewność, na jakie pieniądze może liczyć.
I to też się nam nie podoba, bo może np. zahamować rozwój i aktywność pracownika. Szczególnie młodego, gdy np. określi mu się, że maksymalnie w roku może dostać 2 procent premii od rocznej pensji. Może zahamować również kreatywność innych pracowników, którzy dojdą do wniosku, że im się to po prostu nie opłaca. Nie podejrzewamy, aby pracodawca „zaszalał” i dał np. 20 procent premii od wynagrodzenia zasadniczego.
Inną sprawą jest, że trzeba będzie zmienić regulamin wynagradzania, który może okazać się gorszym od obowiązującego.
Zatem jak widać „nowe, ostre spojrzenie” na kodeks pracy po raz kolejny znowu go zepsuje, a nie poprawi i polepszy. Na pewno nie poprawi pracownikom, którzy po wprowadzeniu proponowanych zmian będą coraz szybciej i bliżej schodzić do roli feudalnych poddanych, których jedynym prawem jest prawo do przekroczenia bramy zakładu. Bramy, za którą nie obowiązuje już żadne, cywilizowane prawo i przepisy pozwalające zachować im godność i poczucie własnego człowieczeństwa. Jest tylko nicość, obojętność i rozdygotane jakieś tam niesforne, nieposłuszne trybiki, co mienić się chcą mianem pracownika.















