Związki wymuszają postęp

Kryzysy są ostrzejsze w krajach, w których opieka państwa jest słabo rozwinięta. Tam gdzie państwo prowadzi aktywną politykę socjalną, koszty kryzysów są mniejsze. Gospodarka szybciej wraca do dobrej kondycji, społeczeństwo łagodniej przechodzi okres dużego bezrobocia. Tam gdzie dialog rządzących z rządzonymi jest na wysokim poziomie, gospodarka funkcjonuje lepiej. Wpływ związków zawodowych na firmę zmusza zarządzających do brania pod uwagę interesów załogi, a nie tylko do nastawiania się na maksymalizację zysku kosztem pracowników. To powoduje, że firmy stawiają na nowoczesne rozwiązania, bo tylko w ten sposób mogą obniżać koszty produkcji.

Jeśli koszty produkcji obniża się przez stosunkowo niskie płace, nie ma innowacji ani postępu technicznego. Dlaczego? Bo na krótką metę bardziej opłaca się marnie wynagradzać, niż inwestować w nowoczesność. Jednak w dłuższym czasie taka polityka prowadzi do ruiny firm. Dlatego nie zgadzam się z tymi, którzy wciąż powtarzają, że związki zawodowe odpowiadają za niską efektywność i niską wydajność pracy, ponieważ domagają się, aby załogi były godziwie wynagradzane. Jedyna wina związków jest taka, że zbyt cicho upominają się o nowoczesną organizację pracy i nowoczesne maszyny.

W Polsce od wielu lat modne jest utyskiwanie na związki zawodowe. Chciałbym zwrócić uwagę, że dostajemy kolejne pieniądze z funduszy unijnych. Mają być przeznaczone między innymi na rozwój regionów, na unowocześnianie przemysłu, innowacje i reindustrializację. W reindustrializacji chodzi o to, aby niszczony przez urzędników UE przemysł odrodził się. Przez wiele lat królowała doktryna głosząca, że Europie nie jest potrzebny przemysł. Mieliśmy żyć z usług i handlu. Okazuje się, że można z nich żyć tylko wtedy, gdy jest liczna i zamożna grupa ludzi, których stać na zakupy i korzystanie z usług. Żaden z urzędników, którzy opracowywali plany ograniczania przemysłu, nie poniósł odpowiedzialności. Nie zapłacił choćby jednego eurocenta symbolicznej kary za pomyłkę, która dotknęła dziesiątki milionów ludzi. Przeciwko tej koncepcji protestowały związki zawodowe. Zostały oskarżone o to, że dbają o własne interesy i blokują rozwój Europy. Teraz urzędnicy UE chcą, żeby związki włączyły się w proces odradzania przemysłu.

Niestety, w Polsce wciąż trwa antyzwiązkowa histeria. Nie wiem, jak rząd wyobraża sobie spełnienie wymagań unijnych nakazujących włączanie związków zawodowych w proces podejmowania decyzji, skoro odmawia się nam głosu. Kilka zdań na ten temat wygłosił prezydent Bronisław Komorowski, kiedy kilka tygodni temu był na Śląsku. Wspomniał o tym, że związki powinny współdecydować o losach firm i ponosić część odpowiedzialności. Nie mówił o szczegółach. Zastanawiam się, czy współdecydowanie ma polegać tylko na tym, że jak już nie mamy innej możliwości prowadzenia dialogu, zaczynamy strajkować? Dotychczasowa praktyka pokazuje, że rządzących tylko protesty zmuszają do zasiadania przy stole rozmów.

Tadeusz Motowidło – „Związkowiec” OPZZ