Kiedyś było klawo

Młodym zapewne słowo „klawo” niewiele mówi, ale znaczy ono tyle samo, co dzisiejsze „fajnie”, „webeściarsko” czy „zarąbiście” z odmianą przez „je” po przedrostku „za”.

A co niby było takie klawe?

Święta, święta mości panie i panowie. Radość wokoło, uśmiechnięci ludzie. Nic tylko świętować i cieszyć się z suto zastawionego stołu, z choinki, pod którą mnóstwo prezentów  i kieszeni pełnej dźwięczących monet, bo jak święta to dodatkowa kasa. A jak to z nią bywało? Spójrzmy trochę wstecz i …, jakoś to we własnym zakresie skwitujmy. Każdy sam sobie.

Mało, kto wie, że w latach 1920 – 39 warszawscy tramwajarze zawsze przed świętami dostawali tzw. świąteczne gratyfikacje. Szczególnie przed światami bożonarodzeniowymi owe gratyfikacje były wysokie.

W sumie, obok comiesięcznego wynagrodzenia z premią, dodatkiem rodzinnym, dodatkiem drożyźnianym w skali roku dostawali jeszcze tzw. trzynastą pensję, a raczej 13 ½  pensji podzielonej na 3 części[1]. Jedną z nich na święta wielkanocne, jedną na bożonarodzeniowe a jedną na wyposażenie, gdy udawali się na urlop. Jednak, mimo, iż stanowili w swych zarobkach tzw. prawie klasę średnią porównywalną z urzędnikami miejskimi, to nie zarabiali tyle, co pracownicy na posadach państwowych.

W latach 30-tych walczyli w licznych strajkach o to, aby wzorem wielu firm państwowych, szczególnie zbrojeniowych uzupełnić owe 13 ½  pensji o brakujące ½ . Tak, aby mieć dwie dodatkowe pensje tzw. „13” i „14”. Niestety, ówczesny Zarząd Miasta nie udzielił zgody Dyrekcji Tramwajów i Autobusów m. st. W-wy na uzupełnienie „13” o owe brakujące ½  aż do 1939 roku, choć w perspektywie po 1942 roku zapewniał, że będą takie możliwości.

Czy po 1942 roku zrealizowałby swoje obietnice? Trudno powiedzieć, gdyż II wojna światowa wprowadziła swoje prawa do nagród i swoje gratyfikacje świąteczne, gdzie najwięcej dostawał niemiecki personel nadzorujący firmę i pewna garstka kolaborujących z nimi tramwajarzy. Zdecydowana większość dostawała znacznie mniej od tych „uprzywilejowanych”, a i tak niewiele za tę świąteczną gratyfikację mogła kupić, gdyż ceny czarnorynkowe dla wielu były wręcz zaporowe.

A ile to było? No nie był to owe jedna trzecia z owych 13 ½ . nie było nawet w skali roku owe 1/3. Bodajże w najlepszym roku 1941, kiedy niemiecki Zarząd postanowił wypłacić gratyfikacje to było to zaledwie 1/10 pensji. W roku 1942 było to jeszcze mniej a w 1943 roku wcale.

Po 1945 roku, niemal do 1948 roku prawie nie istniało pojęcie „13” pensji, co nie znaczy, że nie było nadzwyczajnych premii czy świątecznych gratyfikacji. Były, były, ale najczęściej w formie rzeczowej w postaci dodatkowych przydziałów towarów deficytowych.

Trzynastka, jako forma dodatkowego wynagrodzenia w postaci gotówki powróciła wraz Umowami Zbiorowymi zawieranymi przez związki zawodowe z dyrekcją. Jednak w latach 40-tych były to raczej „namiastki” trzynastek. Takie realne weszły jako składnik wynagrodzenia rocznego dopiero w latach 50-tych i dotrwały niemal 60 lat, tj. do czasu, gdy zostały „wchłonięte” do wynagrodzenia zasadniczego poprzez nowe regulaminy wynagrodzenia w TW i MZA (2014 rok). Zniknęła zatem „13” a wraz z nią i owe ½ , które po II wojnie światowej zostało jakby zapomniane, choć wielu mówił, że owe ½ trzynastki było w formie różnego rodzaju premii, gratyfikacji pod różnymi nazwami. Jednak jak spojrzy się na wysokość owych nadzwyczajnych dodatków zastępujących owe przedwojenne ½  to było to raczej 1/5 czy raczej częściej 1/10. Ale nie czepiajmy się. Kiedyś tak było i było klawo. 

A dzisiaj znowu mamy kolejne piękne, rodzinne święta tylko brak jakoś tego tamtego świątecznego dodatku w postaci dźwięczących monet i szeleszczących banknotów.

 

[1] Gazeta codzienna „Warszawianka” nr 31 z 31 stycznia 1926 roku