Postęp? To chyba jakaś pomyłka

Wiele się mówi, że teraz jest lepiej, jak było kiedyś. Jednak wielu, którzy to głoszą, tak naprawdę nie wiedzą jak to było kiedyś, a ci co wiedzą jak było, mówią jedno – właściwie to nic się nie zmieniło. Tak jak 80 lat temu kierowcy, motorniczy nie mieli gdzie umyć rąk tak nie mają i teraz. Że byli nieuprzejmi pasażerowie, są dalej, a że wielu z nich schowało dyplom uniwersytetu – czyż i teraz nie jest tak samo. Na potwierdzenie, ze właściwie nic się nie zmieniło przytaczamy poniżej felieton Zofii Zaleskiej zamieszczony w Kurierze Warszawskim 25 października 1938 roku.

Pan konduktor z Uniwersytetu  W.

– Panie konduktorze czemuś taki zmęczony?

Przejechałeś autobusem linii „C” do końcowej stacji i usiadłeś na ławce, wyciągając z westchnieniem obolałe nogi.

Nie ma na tobie munduru, choć służysz już 3 miesiące (mundur przysługiwał dopiero po 6 miesiącach – przyp. red.). Tylko czapka i rzemień od torby odróżnia cię od pasażera. Od tego pasażera, który tak często na tej linii „zapomina” zapłacić za bilet. Upominasz się od niego natarczywie o należność a on grzebie wtedy brudnymi rękoma po brudnych kieszeniach i wyciąga groszaki, składając je do twojej dłoni. Nieraz kaszle przytem i rozpyla „kropelkowe zakażenie” wokół twojej twarzy. Nieraz nosa dotknie ta samą brudną ręką, która ci podaje pieniądze.

A ty chowasz te grosze, wydajesz resztę i zbierasz na swych rękach chorobowe bakterie.

A gdy przyjedziesz do tej końcowej stacji, nie masz nawet gdzie rąk umyć.

Panie konduktorze, jeździłeś już linią „R” na Rakowiec i z powrotem. Mówisz, że i tam „publiczność trudna”. Praca odpowiedzialna, bo trzeba odznaczać odcinki o różnych cenach. A pasażer spiera się z tobą o nie. On w swoim mniemaniu „wie lepiej”. On „płaci, więc wymaga”. Wymaga od ciebie grzeczności, choć sam był niegrzeczny. Wymaga spokoju, choć sam był niecierpliwy. Grozi ci skargą „do dyrekcji”. A tobie staje w oczach rodzina, która nareszcie otrzymuje co pierwszego twoją pensje „na życie” po tylu miesiącach oczekiwania na „przyjęcie”. Więc zaciskasz zęby i milczysz. Milczysz, choć to już 30 dziś „gość” kłóci się z tobą, a ty dobijasz ósmej godziny służby.

Stałeś cały czas. Nie wolno ci usiąść, a nogi bolą, puchną, pieką. Chodzisz po wagonie, przeciskasz się między tłumem, który niecierpliwi zaledwie półgodzinną jazdą, a od ciebie wymaga byś był automatem.

Co wie o tobie pasażer? Liczysz pieniądze i wydajesz resztę.

Przeszedłeś niedawno kurs przygotowawczy do swej służby. Na 30 kandydatów – 8 było maturzystów i 4 was – tak niedawnych akademików, was ludzi z uniwersyteckim wykształceniem.

Wiec liczysz, panie konduktorze. Liczysz te ubiegłe lata, które upłynęły ci na uniwersyteckiej ławie. Liczysz te marzenia rozwiane o oddaniu swej wiedzy na usługi narodu. Liczysz, ile czasu upłynęło od dnia, w którym się przekonałeś, że jesteś poza „nawiasem życia”, ty nadliczbowy inteligencie.

A potem spoglądasz z melancholią na swój dawny, schowany na pamiątkę indeks uniwersytetu warszawskiego.

I czemuś się zasmucił panie konduktorze.

Aż trudno uwierzyć, że powyższy tekst powstał prawie 80 lat temu. Czasami odnosi się wrażenie, jakby został napisany dosłownie wczoraj. Co prawda głównym bohaterem jest konduktor, ale czy nie może to być dzisiejszy kierowca, motorniczy?

Więc mówiąc o postępie warto się zastanowić – czy przypadkiem nie mówimy tego w żarcie.