Ptz musi być priorytetem

Patrząc na toczącą się nie tylko w prasie, ale i w zaciszu gabinetów dyskusję, polemiki dotyczące publicznego transportu zbiorowego (ptz) można czasami odnieść wrażenie, że są to rozmowy jałowe, z których właściwie nic nie wynika. O ile interlokutorzy przy wspólnym stole, a potem przed kamerami, mikrofonami deklarują, że ptz jest najważniejszy i priorytetowy, to po zejściu z rampy dalej forsują interesy swojego lobby i grup nacisku, zapominając o swoich wcześniejszych deklaracjach.

Niedawno na stronie www.transport-publiczny.pl ukazała się informacja o zamierzonej publikacji „Raportu o korkach w 7 największych miastach Polski” firmy doradczej Deloitte specjalizującej się m. in. w sprawach komunikacji (Deloitte. Korki kosztują miliardy. Rozwiązanie? Więcej aut; http://www.transport-publiczny.pl/wiadomosci/deloitte-korki-kosztuja-miliardy-rozwiazanie-wiecej-aut-51465.html – 2 marca 2016).

Eksperci z Deloitte proponują walkę z korkami m.in. poprzez… budowę parkingów w miejscu trawników, przyspieszenie ruchu samochodowego w miastach i wykorzystywanie torowisk tramwajowych jako buspasów. Tereny zielone to strata miejsca, z którego mogą skorzystać samochody, a płotki i paliki ograniczające możliwość parkowania – szpecą miasto. Uzasadniając swoje stanowisko wyliczają, że przeciętnie każdy kierowca w Warszawie traci 3 976 złotych. W sumie, we wszystkich siedmiu miastach (Warszawa, Łódź, Kraków, Katowice, Poznań, Wrocław, Gdańsk) koszt korków to ponad 3,8 mld zł rocznie, z czego ponad 1/3 przypada na Warszawę. Miejska ulica, wg Deloitte, służy do śmigania samochodem z maksymalną możliwą prędkością (80 km/h). W związku z tym – to kolejne rekomendacje – należy wydłużyć pasy skrętów w lewo i zlikwidować przewężenia ulic kosztem pasów zieleni pomiędzy jezdniami.

Trudno powiedzieć dla kogo jest przygotowywany ów raport, ale dla kierowców samochodów osobowych jest – prawdziwym „miodem na serce” i zapewne lobby samochodziarzy będzie go używać jako miecza w bojach z miastem. A, że nie jest słabe i ma tzw. siłę przebicia najlepiej może świadczyć poszatkowanie miasta autostradami, na które trudno wprowadzić komunikację miejską, bo podobno spowalnia ruch.

Drugim „rozmontowywaczem” ptz jest lobby rowerowe, które może nie chce poszerzać ulic, budować parkingów, ale podobnie jak lobby samochodziarzy chce ulicą zawładnąć i zagospodarować ją pod swoje potrzeby, m. in. ograniczając ilość pasów ruchu, także dla autobusów miejskich czy likwidację zatoczek przystankowych. Wielu kierowców autobusów MZA może doświadczyć tej „radosnej twórczości” m. in. na Krakowskim Przedmieściu czy Nowym Świecie, które jest ewidentnym przykładem zwycięstwa lobby rowerowego nad ptz. Mówiąc inaczej: indywidualizm, sobiepaństwo jak na razie zwycięża nad potrzebami większej zbiorowości jaką są mieszkańcy miasta. A jedną z najważniejszych potrzeb owej zbiorowości jest potrzeba szybkiego przemieszczania się i to nie zawsze dla przyjemności, a dla konieczności zapewnienia sobie, mówiąc brutalnie – chleba.

Od kilku lat nasila się promowanie indywidualizmu, który coraz częściej „wylewa się na ulice”. Promowanie pod osłoną różnych haseł, ekologii, czystego powietrza, zdrowego trybu życia, tak naprawdę zmierza w kierunku ograniczania swobody przemieszczania się zwykłym zjadaczom chleba nie koniecznie zainteresowanych, często z racji wieku – sportem.

A tych podobno „niezainteresowanych”, niestety przybywa.

Dlatego też, należy się poważnie zastanowić czym dla Warszawy jest komunikacja, transport miejski, wreszcie publiczny transport zbiorowy. Co naprawdę w sprawach komunikacji miejskiej winno być priorytetem, a co dodatkiem. Bez wątpienia powinien nim być ptz, czyli budowanie sieci tramwajowej, autobusowej z prawdziwego zdarzenia przed budową osiedli mieszkaniowych, ścieżek rowerowych i kolejnych autostrad. Jeśli nie uczynimy ptz priorytetem komunikacyjnym a będziemy ulegać kolejnym lobbystom promujących indywidualizm, to marnie na tym wyjdziemy