To były fajne czasy

Dla wielu z nas czas płynie zbyt szybko i co najgorsze coraz szybciej im bardziej przybywa nam lat. Jakby, jeszcze wczoraj, mieliśmy raptem 18 lat i cały świat do zawojowania, a tu nagle, nie wiadomo, kiedy, mamy nieco więcej lat i tyle jeszcze do zrobienia, pokazania a tu czas odejść na zasłużoną emeryturę.

Z początkiem stycznia 2017 roku z „listy płac” w TW na „listę płac w ZUS-ie” przejdzie nasz kolega, związkowiec z Zakładu Naprawy Tramwajów T-3/TW – Bogdan Łuszkiewicz. Niezwykle barwna postać warszawskich tramwajów, w których, jak sam obliczył, przepracował 51 lat, 4 miesiące i 5 dni. Tak, tak, nie ma tu pomyłki ponad 51 lat i zapisał się tym samym do „Złotej Księgi Tramwajów” pracowników z 50-cio letnim stażem. W dodatku przez te ponad 50 lat nie dostał żadnej nagany czy nawet najmniejszego upomnienia, co niewątpliwie w tym rankingu, którego zapewne nie ma, a szkoda, wysuwa go na najwyższe pozycje.

Z Tramwajami związał się w 1965 roku, jako 15-nasto letni absolwent szkoły podstawowej na Obozowej 60 (dzisiaj mieści się tam Liceum Ogólnokształcące nr XXIV) wstępując do szkoły przyzakładowej MZK.

W trzy lata później, jako dyplomowany ślusarz wraz z 8 kolegami ze szkoły trafił do Zakładu T-3 przy Młynarskiej. Wielu dzisiejszych pracowników T-3/TW może nie wierzyć, ale wówczas jednego z największych w MZK, bo zatrudniającego ponad 900 osób. Dzisiaj T-3 zatrudnia ponad 200 osób.

Niemal od początku swojej kariery zawodowej zyskał sympatię i szacunek współpracowników. Sympatię wśród pań, które niemal po tygodniu jego pracy pieszczotliwie wołały na niego „Loczek” a szacunek wśród przełożonych za fachowość i sumienność. Aż trudno uwierzyć, że stworzony przez niego prawie 50 lat temu przyrząd wiertarski do wykonania otworów zabezpieczających korek wlewowy do przekładni jest właściwie używany do dzisiaj.

– Dzisiaj, jak opowiadam młodym, jak to było kiedyś – stwierdza w rozmowie Bogdan Łuszkiewicz – to mówią, że to jakieś bajki. Jak choćby to, co nas młodych czasami śmieszyło a czasami drażniło. Gdy się chciało wyjść na przepustkę z pracy, to musiał z nami iść sam mistrz do szatni, żeby ją otworzyć, poczekać aż się umyjemy, przebierzemy i wyjdziemy za bramę. Czasami, jak się miało jakieś „fronty” do mistrza, to można go było trochę przetrzymać. Było śmiesznie, jednak ten klucz do szatni czasami drażnił. Szczególnie, gdy człowiek chciał jak najszybciej wyjść z pracy i popędzić na randkę z ukochaną. Wówczas pracowaliśmy od 6.30 do 14.30. Mistrz z kluczem przychodził do szatni o 14.25 i to w dodatku, co do minuty. Proszę sobie wyobrazić, co w tej szatni się działo jak nagle wchodziło do niej 900 chłopa. No, po prostu, nie wiadomo było; czy najpierw się myć, kąpać czy odpuścić sobie ablucję i wpaść w cywilki, póki wszyscy pchają się do pryszniców.

– Z tamtych lat pamiętam ogromny szacunek dla historii i tradycji firmy – wspomina Bogdan – Te wspólne jubileusze firmy, zasłużonych pracowników, kiedy to przy wspólnym stole na głównej hali przy akompaniamencie tramwajowej orkiestry dętej czuło się docenianie ludzkiej pracy przez kierownictwo. Miłym było również to, że przy okazji świąt wielkanocnych czy bożonarodzeniowych kierownictwo, mistrzowie przychodzili na poszczególne warsztaty i osobiście składali życzenia. Często nawet pojedynczym pracownikom. A była to kontynuacja jeszcze przedwojennych tramwajarskich tradycji. Dzisiaj, niestety zanikających, szkoda. W tych tradycjach była jakaś „magia” integrująca załogę. A ta z kolei przekładała się, że wiele rzeczy było łatwiejsze, jakby prostsze. Mimo, że nie były to łatwe czasy, to ludzie więcej uśmiechali się do siebie i byli bardziej otwarci na rozmowy.

Bogdan Łuszkiewicz w swojej ponad 50-cio letniej karierze zawodowej wykształcił wielu pracujących do dziś ślusarzy. Zawsze był znany ze swojej dobrej ręki, jako nauczyciel, ale i jako kolega potrafiący pomóc. Jednym z jego uczniów był m. in. Krzysztof Tomaszewski dzisiejszy wiceprzewodniczący ZZPKM. Niekiedy jego rad słuchali byli kierownicy Zakładu T-3, a wśród nich: Jezierski, Podsiadły czy Kajtaniak. Szczególnie w sprawach, gdzie chodziło o ludzi i zrozumienie ich problemów.

Na zakończenie, tej zbyt krótkiej historii zawodowej i związkowej kolegi Bogdana, warto dodać, że z T-3 był związany jego ojciec, a dzisiaj tradycje rodzinne kontynuuje i zapewne będzie kontynuować jego syn Adam.

Miejmy nadzieję, że kolega Bogdan powróci niebawem ze swymi wspomnieniami na nasze łamy, bo to naprawdę kawał historii warszawskich tramwajów. Podobnie jak historia pewnego kaktusa, który można obejrzeć na T-3. Kaktusa „Dziecka OR-u” czy „Corleone” jak przezywali Bogdana współpracownicy. Pierwsze z powodu młodzieńczego wyglądu a drugie z powodu noszenia na palcu dłoni dużego sygnetu.

Historia dość ciekawa, bo przyniesionego na warsztat niemal na początku jego kariery zawodowej, gdy miał raptem niecały metr wysokości. Koledzy lubili ten nietypowy kwiatek i wielu mówiło: – Bogdan, jak kaktus dorośnie do sufitu to odejdziesz na emeryturę. Kaktus dorósł do sufitu i Bogdan odchodzi na emeryturę. Ale historia ma dalszy ciąg, gdyż kaktus u swej podstawy wypuścił nowy boczny pęd, który pnie się do góry. Czyżby teraz kaktus Adama?

Czy historia masowej produkcji kasowników na T-3.

Panie Bogdanie czekamy na pańskie historie i życzymy wszystkiego najlepszego na „nowej drodze życia” – stwierdzają zgodnie związkowcy z T-3.

A my, jako Redakcja dołączamy się do życzeń.