Gruszek na wierzbie – ciąg dalszy

Im bliżej wyborów samorządowych, tym więcej szaleńczych pomysłów zgłaszanych przez kandydatów na prezydenta Warszawy. No po prostu zaczyna się kręcić w głowie. Nas szczególnie interesują te związane z komunikacją, bo na nich troszeczkę, tak się nam wydaje, chyba się znamy.

W sprawie pomysłu kolorowych pojemników na śmieci z wizerunkiem dyrektora od śmieci, nie będziemy się wypowiadać.

Spójrzmy zatem na pomysły kandydatów w sprawie publicznego transportu zbiorowego w m. st. Warszawie.
Jak rzep psiego ogona uczepili się metra. Wybudują 2-3 a nawet 4 linie i to w osiem lat. No nic, tylko uwierzyć, a jest to po prostu totalna ściema. Pomińmy, że trzeba mieć stodołę siana (pieniędzy), żeby to zrealizować. A na stodołę się nie zapowiada, bo Unia już po żniwach i marne były zbiory. Z własnych „pól” też nie wiele zbierzemy, bo naród coraz biedniejszy.

Pomińmy również to, że trzeba mieć moce sprawcze w postaci firm budowlanych, a te borykają się z brakiem taniej i wysoko kwalifikowanej siły roboczej. Coraz więcej muszą płacić za kopanie dołów. To z kolei przełoży się na koszt budowy, itd., itd.

Wreszcie pomińmy trudne warunki geologiczne leżącej na bagnach i iłach Warszawy, w której kolejne głębokie tunele metra trzeba zamrażać i mrozić wiele lat, dopóki ostatni pociąg nie przejedzie. Już 100 lat temu znawcy metra mówili, że w Warszawie ze względu na trudne warunki powinno się budować płytką kolejkę miejską. Podobnie jak w Berlinie, gdzie kopie się płytki rów, układa tory a potem ten rów po prostu przykrywa grubą betonową płytą, a na niej sieje się trawę. Nie mówiąc o tym, że w założeniach każda nowa linia musi być przynajmniej w 2/3 kolejką naziemną. Inaczej się nie opłaca.

A skoro już parę mało istotnych rzeczy pominęliśmy to zadajmy sobie pytanie – czy Warszawie jest potrzebne rozbudowane metro? Czy nie lepiej rozbudować kolejkę naziemną? Wprowadzić dwusystemowe tramwaje? Skoro tak bardzo chcemy mieć stalowy, szynowy kręgosłup komunikacyjny miasta.

Ale z drugiej strony, to nawet dobrze, że tyle gadają o tym „kręgosłupie”. Przynajmniej chwilowo przestali gaworzyć mrzonki o autobusach, na których kompletnie się nie znają, żeby nie powiedzieć, że ni jak nie mogą se poradzić z uzmysłowieniem ich roli w całym systemie komunikacyjnym miasta. A jest ona niemała, gdyż przewożą ok. 70 procent pasażerów korzystających z komunikacji miejskiej. Dla wielu z nich autobus jest jedynym środkiem komunikacyjnym w obrębie 4-5 km i zapewne przez następne dziesięciolecia nim będzie.

Także, kręgosłup – kręgosłupem, ale jak nie jest pokryty tkanką mięśniową i skórą w postaci autobusów jest po prostu zwykłym kościotrupem.

Aby tkanka mięśniowa i skóra biły blaskiem zdrowia muszą być odpowiednio pielęgnowane. Najlepiej wysokiej jakości kremami, pachnidłami, itd. Czyli musi mieć odpowiednie zaplecze techniczne w postaci zajezdni dużych, małych nie rozlokowanych daleko poza miastem, ale często w samym środku miasta. Dlaczego w środku? Ano dlatego by zmniejszyć koszty dojazdów do tras, szybciej reagować na zakłócenia w ruchu, itd., itd.

Swego czasu była całkiem dobra koncepcja i zaczęto nawet ją realizować aby w każdej dzielnicy Warszawy była jedna mała, na 100 autobusów zajezdnia. Obsługująca głównie dzielnicę i część połączeń międzydzielnicowych, które miały pełnić funkcje dowozową do tramwajów, kolejki miejskiej czy stacji metra. W tamtym pomyśle była ukryta przewrotna myśl. Skrócenia tras pozwoli na zwiększenie ilości kursów na linii, wydłuży żywotność taboru, zmniejszy obciążenie pasażerami, itd. itd. Niestety, nie dokończono realizacji tamtego planu i nie udało się praktycznie sprawdzić owej koncepcji, choć pierwsze cząstkowe wyniki dawały pewien optymizm. Potem przyszły ciężkie czasy i zrobiono zupełnie coś odwrotnego. Zaczęto wydłużać trasy, dojazdy, zmniejszać ilość taboru, co skutkowało szybszym zużyciem autobusów.

Aż doszło do zapaści. Źle pielęgnowana tkanka mięśniowa, skóra zaczęła schnąć i lgnąć w kierunku kręgosłupa. A ten źle podtrzymywany przez zanikającą tkankę coraz bardziej podatny był na urazy grożące pęknięciem czy złamaniem. Takim pęknięciem jest dzisiejszy remont warszawskich linii kolejowych.

Czy nasi „kochani” kandydaci na prezydenta miasta czują tego blusa? Czy wiedzą, że linia metra, tramwaju SKM i autobusu to jeden spójny system? System, w którym wszystko musi współdziałać a nie reanimować się nawzajem, w którym pierwszym rescucitatorem jest… komunikacja autobusowa ze swoimi nieśmiertelnymi liniami „Z”.

Chyba jednak nie czują tego blusa. Szczególnie w sprawach autobusów, bo jak nazwać „genialne” plany likwidacji zajezdni akurat w miejscach, które niby przypadkiem wymarzyli sobie developerzy na swoje blaszane domki.
Tym razem pod pozorem budowy mieszkań pod wynajem, teoretycznie dla każdego obywatela, bo mają być tanie, kandydaci planują likwidację „Stalowej”. Jest tylko jeden maluteńki szkopulik. Otóż teren, na którym jest zajezdnia nie ma jeszcze aktualnego planu zagospodarowania przestrzennego. Dopiero powstaje i zapewne jeszcze z 5 lat będzie powstawał. W chwili obecnej są tylko „Ustalenia wiążące gminy warszawskie przy sporządzaniu miejscowych planów zagospodarowania terenu” z 2001 roku. Ustalenia, które obligują sporządzających plany, aby pewne elementy z poprzednich planów przyjęli w nowych planach. I tak, np. na stronie 44 jest ciekawy zapis: „Ustalenie nr 20 dotyczące zaplecza miejskiego systemu transportu autobusowego. Ustala się przeznaczenie terenu dla następujących urządzeń komunikacji autobusowej, istniejących: zajezdnie „Kleszczowa”, „Woronicza”, „Ostrobramska”, „Stalowa” i „Redutowa”.

Projektowanych: zajezdnia „Wólczyńska” (lokalizacja alternatywna za zajezdnię „Inflancka”, zajezdnia „Na zaporze” (lokalizacja alternatywnie za zajezdnię „Chełmska”). Ciekawe, prawda?
Ktoś zapewnie powie, że są to nie wiążące ustalenia. Na pewno?
Ale o tym w następnym artykule.