Narkotyki

Po ostatnich wypadkach w początkach lipca br. związanych, miejmy nadzieję ze sporadycznym, zażywaniem przez kierowców jednej z firm przewozowych realizujących usługi publicznego transportu zbiorowego w Warszawie środków odurzających (narkotyków) w publikatorach zawrzało od medialnego szumu. Jak to zwykle bywa, wylano wiele brudów na wszystkich prowadzących zawodowo pojazdy, że to naganne, niedopuszczalne, że winien pracodawca, że nie pilnuje, nie dogląda, zaniedbuje swoje obowiązki.

Ale czy na pewno? A może jest to bardziej złożony problem, który od lat nie może doczekać się rozwiązania i wszyscy go „pomijają”, żeby nie powiedzieć, że chcą go skutecznie zatuszować.

Wreszcie trzeba sobie odpowiedzieć jeszcze na pytania – dlaczego prowadzący pojazdy sięgają po różne środki… powiedzmy ładnie – pozwalające się odstresować. Co jest przyczyną ich stresu?

Zapewne wielu, nie widzących w kierowcach, motorniczych ludzi a tylko trybki w komunikacyjnej maszynie, odpowie, że mają słabą odporność psychiczną na stres, że zbyt szybko ulegają negatywnym emocjom i zbyt biernie im się poddają. Bo przecież w zawód kierowcy jest wpisany stres.

Niewątpliwie, po części, praca kierowcy jest stresogenna. Jednym z ważniejszych czynników powodujących zwiększenie napięcia psychicznego jest ruch i sytuacje drogowe. Również odpowiedzialność za przewożonych ludzi i środek transportu ma swój niemały wpływ. Tylko te dwa elementy już po 45 minutach prowadzenia pojazdu objawiają się pierwszym zmęczeniem fizycznym i sensorycznym, co wpływa na zmniejszenie uwagi i obniżenie szybkości reakcji na zaistniałe na drodze sytuacje niebezpieczne. To przekłada się na zmęczenie psychiczne spowodowane nieustanną, podwyższoną koncentracją. Jednak największe spustoszenie w psychice i znacznym obniżeniu jej odporności powodują tzw. stresory. Sytuacje, bodźce, które wywołują u człowieka poczucie zagrożenia, lęku nie tylko o swoją osobę, ale często także jego najbliższych, rodziny. A tych nie brakuje i na dobrą sprawę jest ich zbyt dużo. Niestety, w lawinowym tempie przybywają nowe, które wydłużają czas oddziaływania negatywnych stresorów w ciągu całego dnia. Pomińmy inne pozazawodowe stresory i spójrzmy tylko na dzień pracy prowadzącego pojazd w warszawskiej komunikacji.

Jeszcze przed wyjazdem na miasto prowadzący poddawany jest w zajezdni pierwszym stresorom w dyspozytorni, gdzie „ciepłym i miłym słowem” wita go dyspozytor, niejednokrotnie kończąc swój monolog słowami – nie podoba się zmień pracę. Po wjeździe na trasę już na pierwszym przystanku wsiadają potencjale stresory, a raczej agresory – „kochana warszawska publiczność komunikacyjna”, której zawsze jest pod górkę, zawsze coś nie tak i co najgorsze swoją frustrację życiową często wyładowuje na prowadzącym pojazd znakomicie wiedząc, że nie może on zareagować i odparować ataku atakiem, w myśl: najlepszą obroną jest atak. Zachowanie „zimnej krwi” wymaga od prowadzącego zużycia sporej energii i sporej umiejętności szybkiego odreagowywania i powrotu do stanu koncentracji. Dobrze jest, jak w ciągu dnia jest jedna scysja z publiką. Gorzej, jak jest ich kilka.

Po zjeździe do zajezdni kolejna porcja stresorów od całego nadzoru logistycznego, technicznego. A to, że przepały, za mały nadzór nad pojazdem i jego wnętrzem, uchybienia czasowe w rozkładzie jazdy, nie dbałość o wygląd umundurowania, złe traktowanie pasażerów, itd., itd. W większości przypadków nie kończy się tylko na, powiedzmy szczerze, upokorzeniu prowadzącego m. in. poprzez dodanie „słów kwiecistych”, ale i na finansowym ukaraniu poprzez odebranie premii, dodatków, itd.

Zatem, można śmiało stwierdzić, że dzień pracy prowadzącego to nie tylko czas spędzony za kółkiem czy pulpitem. Jest o wiele dłuższy i co najgorsze towarzyszy mu wielość różnych o zmiennej sile oddziaływania stresorów. Jeśli do tego dodamy pozazawodowe stresory często wynikłe z sytuacji rodzinnej, osobistej prowadzącego pojazd możemy często dostrzec obraz człowieka skrajnie wyczerpanego psychicznie. Naturalnym, pierwszym odruchem samoobrony będzie poszukiwanie sposobów na poradzenie sobie ze stresem. Często poprzez poszukiwanie zrozumienia, sympatii i wsparcia moralnego od innych osób, poszukiwanie innych czynności, które pozwolą odwrócić uwagę od problemów w miejscu pracy. Jednak wiele osób prowadzących pojazdy w ramach poszukiwania sposobów na walkę ze stresem szuka rozwiązań natychmiastowych, pozwalających nie tylko zmniejszyć emocje, ale nawet je skutecznie uśpić, np. w postaci alkoholu czy środków odurzających. Mimo, że jest to naganne, to trudno im się dziwić. Niestety, z czasem te pozornie szybkie, skuteczne sposoby na walkę ze stresem nie tylko przestają działać, ale często są dodatkowym źródłem kłopotów.

Dlatego, chcąc przeciwdziałać sytuacjom z początku lipca br. chcąc zwiększyć bezpieczeństwo pasażerów koniecznym jest podjęcie natychmiastowych działań nie tylko przez pracodawców, ale również nadzorcę warszawskiej komunikacji (ZTM) mających na celu wypracowanie nowych standardów zmniejszających stresy u prowadzących pojazdy. Bowiem, nie da się ukryć, że m. in. ze złego postrzegania pracy prowadzących pojazdy, braku zrozumienia i przeciwdziałania sytuacjom stresowym, poza ruchem drogowym, które zostało wytworzone przez ostatnie 15-20 lat przez wiele instytucji związanych z transportem miejskim, mamy to co mamy. Brak szacunku i zrozumienia wszystkich przez wszystkich i co najgorsze, zła sytuacja pogłębia się i nikt nie ma zamiaru zapobiec jej rozwojowi. Nie można tego nie zauważać i odpychać na plan dalszy, aż wszystko ucichnie. Nie ucichnie, a może uderzyć ze zdwojoną siłą.

Dlatego należy zrewidować całą politykę transportową, a szczególnie dążyć stworzenia nowego obrazu prowadzących pojazdy i zmienić portret złego kierowcy na nieco lepszy. Być może nie od razu na tzw. przyjaciela pasażera, bo to proces złożony i długotrwały, ale trzeba zacząć go tworzyć na dwóch płaszczyznach – usługodawcy i usługobiorcy. Trzeba zmieniać mentalność, przyzwyczajenia i powrócić do normalności, gdzie jeden szanuje drugiego. Eliminować brutalność, pogardę. Nie tylko w pojazdach, ale i poza nimi.

Nie jest to łatwe, ale trzeba wreszcie zacząć postrzegać komunikację miejską jako współdziałanie ludzi – pasażerów i prowadzących pojazdy, a nie wojnę na wyzwiska i pole bitwy.